Zwiedzanie Jakucji marszrutką, a dokładnie podróż nad rzekę Ałdan, którą opiszę poniżej, jest próbą odpowiedzi na jedno pytanie. Jak się podróżuje publiczno-prywatnymi środkami transportu po Dalekim Wschodzie? Wpis dotyczyć będzie Republiki Sacha, czyli tego “bardziej” Dalekiego Wschodu Federacji Rosyjskiej.
To podkreślenie miejsca podróży jest istotne, gdyż Daleki Wschód Rosji to obszar przeogromny. Łączy w swej nazwie tak różniące się od siebie miejsca, jak z jednej strony Obwód Irkucki czy Buriacja i jezioro Bajkał, a z drugiej właśnie Republikę Sacha i Jakuck. Poniższy wpis jest rozwinięciem: Wyprawa na Syberię część 3. Zwiedzanie Jakucji autobusem, a może marszrutką?
Różnic pomiędzy obszarem otaczającym Święte Morze Buriatów, a bezkresną Jakucją jest cała masa. W ramach tego artykułu skupię się przede wszystkim na infrastrukturze transportowej. W końcu interesuje nas przede wszystkim zwiedzanie Jakucji marszrutką. Obwód Irkucki i Buriacja to teren, jak na warunki syberyjskie, znakomicie przygotowany pod kontem odwiedzających go turystów. Zarówno rosyjskich jak i cudzoziemców. W szczególności dotyczy to obszaru pomiędzy Irkuckiem i Ułan Ude – Bajkału. Gęstość zaludnienia jest 10 krotnie większa (3 os/km2 w Buriacji i 0,3 os/km2 w Republice Sacha). Proporcje ilości turystów są o niebo większe na korzyść okolic Bajkału.
Różnice są więc ogromne także w dostępie do infrastruktury drogowej i usług transportowych, usług gastronomicznych i hotelarskich. Nad Bajkałem można wybierać pomiędzy luksusowymi hotelami, a tanimi miejscówkami w stylu hosteli. Co dusza zapragnie. Jest linia transsyberyjska łącząca Irkuck z Ułan Ude, a ze stolicy Buriacji nad południowe brzegi Bajkału podróż zajmie 2 godziny. Z Irkucka znacznie mniej. Dodatkowo do każdej miejscowości w Buriacji i w Obwodzie Irkuckim bez problemu dojedziemy marszrutką.
Natomiast obszary na wschód od Bajkału to inna para kaloszy. Tu już nic nie jest proste. To znaczy proste jest samo dotarcie do tych miejsc. Pomijam kwestie ceny za bilety lotnicze, albo czasu poświęconego na kolej transsyberyjską, jeżeli to nie ona sama jest celem podróży, czy kwestie wizy. Wsiadamy w samolot i lądujemy na lotnisku imienia Płatona Aleksiejewicza Ojunskiego (ros. Плато́н Алексеевич Ойу́нский) w Jakucku i już. Pozostaje nam wskoczyć w autobus nr 41 jadący do centrum Jakucka i zamieszkać w wynajętym hotelu.
I to w zasadzie byłoby całe zwiedzanie Jakucji marszrutką. Szczególnie jeżeli nie znamy języka rosyjskiego i nie mamy przyjaciół w Jakucku lub w bardziej odległych częściach Republiki Sacha. Lub nie jesteśmy częścią zorganizowanej wyprawy. Gdy podróżujemy na własną rękę, znamy tylko język angielski i nie mamy tu znajomych, no to cóż, raczej wiele nie zwiedzimy.
Nasza wizyta ograniczy się do zwiedzania samego miasta (które swoją drogą jest interesujące). Ewentualnie z dworca autobusowego możemy podjechać do kilku miejscowości w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od miasta. Zwiedzanie Jakucji marszrutką na odległościach liczących setki kilometrów, dotarcie do niesamowitych miejsc, które można w Jakucji zobaczyć, będą praktycznie dla nas niedostępne. Turystyczna infrastruktura, poza stołecznym Jakuckiem, niemal nie istnieje.
Odbywa się przy wykorzystaniu interakcji międzyludzkich, czyli rozmowy telefonicznej. Dokładnie w ten sam sposób odbywa się rezerwacja noclegu. Jeżeli nie znamy języka i nie mamy pomocy w postaci zaprzyjaźnionego mieszkańca Republiki Sacha to prawdopodobieństwo znalezienia noclegu, a wcześniej transportu, jest niemal niewykonalne. Być może ktoś z obsługi w hotelu będzie w stanie nam pomóc. Ale to zawsze obarczone jest dużym ryzykiem i oczywiście nie dzieje się bezinteresownie. Ryzyko dramatycznie rośnie, gdy podróżujemy zimą.
Łatwo sobie wyobrazić, jak może skończyć się wyprawa daleko poza Jakuck, gdy okazuje się, że zarezerwowanego noclegu jednak nie ma. A my sami stoimy na poboczu drogi, po pas w śniegu, a temperatura spada do – 50 stopni Celsjusza.
A jak wygląda sama podróż, gdy już uda nam się zarezerwować miejsce w marszrutce? O tym poniżej.
To zależy przede wszystkim od tego, czy możemy liczyć na życzliwą pomoc, gdy już do Jakucka dotrzemy. W moim przypadku w kontakcie z kierowcą marszrutki jadącej do miejscowości Ust Taatta (czyli ujście rzeki Taatty), nad niesamowitym Ałdanem, pomagały Svietłana i Uliana. To właśnie Ulianę odwiedziliśmy (z kumplem Piotrkiem) w jej rodzinnej miejscowości Ust Taatta. W Jakucku kontakt z kierowcą marszrutki i lokalizację miejsca oczekiwania na transport zorganizowała Swietłana. Ona także cierpliwie czekała z nami na przyjazd busika.
Czekanie przeciągało się mocno, choć będąc nie po raz pierwszy za granicą na wschód od Unii Europejskiej w zasadzie nie myślę w kategoriach konkretnej godziny odjazdów czy też przyjazdów (tu nic nie działa zgodnych z harmonogramem, bo takiego w zasadzie nie ma). Środek transportu na gumowych oponach ma obowiązek pojawić się w umówionym miejscu (w miejscu gdzie mieszkamy, a nie na przystanku autobusowym), ale o której ma to nastąpić godzinie jest już tylko pobieżnym szacunkiem. Punktualny odjazd ma miejsce na tyle rzadko że raczej należy zaliczyć tego typu sytuacje do legend miejskich, a nie rzeczywistych doświadczeń.
Nasza marszrutka ostatecznie przyjechała z wyraźnym opóźnieniem. Wewnątrz pojazdu było dużo wolnych miejsc, które mogliśmy sobie wybrać na czas jazdy. Z jednej strony to cieszyło, a z drugiej jednak nieco martwiło. Sytuacja ta miała, jak zresztą niemal wszystko na Syberii, zarówno plusy, jak i minusy. Wybór miejsc pozwalał na zajęcie tych jak najbardziej optymalnych, czyli pozwalających na choć niewielkie zminimalizowanie szalonych wstrząsów na ogromnych wybojach i dziurach w trakcie czekającej długiej drogi. Z drugiej strony jednak doświadczenie z wypraw po Federacji Rosyjskiej i jej byłych republikach wskazywało, że załadunek pasażerów dopiero się rozpoczął i nie ma co liczyć na szybkie opuszczenie miasta.
Wrócić muszę do wyboru siedzeń na podróż po off-roadowych autostradach Syberii. Za najlepsze miejsca można potraktować te, które znajdują się pomiędzy osiami pojazdu. Pozwalają one na uzyskanie niewielkiego komfortu. W zasadzie sprowadza się on do tego, że relatywnie najmniej, szczególnie w porównaniu do miejsc w tylnej części pojazdu, podrzuca i huśta w lewo i w prawo.
UAZa 452, który jest tu najczęstszym środkiem masowego transportu, charakteryzuje ułożenie środkowych foteli, tak że pasażerowie siedzą twarzami do siebie. Ostatni wchodzący mają nieprzyjemność siedzieć tyłem do jazdy. Co powoduje, że podróż „bochenkiem” przypomina raczej żeglowanie po wzburzonym oceanie niż jazdę po bitej drodze.
Niestety prowadzi to bezpośrednio do niemiłego przemieszczania się wchłoniętego rano śniadania w poprzek i wzdłuż pasażerskiego żołądka. Efekty są dość szybko widoczne, gdyż twarze część siedzących naprzeciwko podróżnych najpierw stają się lekko szare, a potem przechodzą w kolor bliższy zieleni. A droga przed wszystkim najczęściej bardzo długa. Nie napawa to optymizmem, ale ostatecznie siła ducha i doświadczenie w takich podróżach zwykle przeważa i nic groźnego się nie dzieje. Można więc rzec, że potencjalnego pasażera zawsze czeka jedna pozytywna i jedna negatywna wiadomość. Albo możliwość wyboru możliwie najlepszego miejsca, albo szybkie opuszczenie miasta. Tak też było w naszym przypadku.
Wsiedliśmy na samym początku procesu wyszukiwania pasażerów. Wybraliśmy więc najbardziej optymalne miejsca siedzące w środkowej części UAZa. Wiedząc, że nic nie uda nam się przyspieszyć, ze spokojem oddaliśmy się kontemplacji życia syberyjskiego miasta przez okna naszej marszrutki. Szybko okazało się, że będzie to najdłuższa kontemplacja, jaką kiedykolwiek miałem przyjemność dokonywać z okna UAZa. Początki sugerowały, że połów pasażerów przebiegnie sprawnie. Nasz kierowca błyskawicznie wyciągnął telefon, który służył mu jednocześnie za mapę z gps-em i kierując jedną ręką szalał po wąskich i piekielnie dziurawych drogach stolicy Republiki Sacha.
Szaleństwo to jednak jedynie nieznacznie przybliżało nas do wyjazdu z miasta. Okazało się bowiem, że nawet dla osoby codziennie wykonującej funkcję kierowcy taksówki, miasto to jest pełne tajemnic i niespodzianek. W rezultacie na odnalezienie każdej kolejnej grupy towarzyszy podróży, w plątaninie domów, bloków, ścieżek, placów i rozkopanych lub rozjeżdżonych dróg osiedlowych, poświęcaliśmy nawet kilkadziesiąt minut. W dodatku nie wyglądało na to, żeby kolejni pasażerowie chcieli pomóc naszemu kierowcy trafnymi wskazówkami. Ten bowiem nie odrywał ucha od telefonu. A pomimo to nie byliśmy w stanie trafić w odpowiednie miejsca. Gdy jednak udawało się w końcu dotrzeć do miejsca odbioru pojawiała się także kwestia załadunku. Przy przystanku leżały liczne torby, torebki, pojemniki i inne trudne do opisania i skonkretyzowania bagaże.
Przecież całodniowa wyprawa z Jakucka niewielkich osad położonych kilkaset kilometrów na wschód od metropolii, nie jest podejmowana codziennie. W związku z tym jak już się zdarzy to należy zabrać wszystko ze sobą, a nawet ze dwie torby więcej. Wszystkie pięknie zapakowane i przygotowane do podróży bagaże trafiały, jak jeden mąż, na dach marszrutki. Nikt nadmiernie nie martwił się o ich trwałe zabezpieczenie, czy też przymocowanie. Zaskakujące okazało się to, że nic z elementów bagażu nie zostało zagubione na trasie. A wręcz pojawił się nowy element w postaci pięciocentymetrowej warstwy pyłu, niezwykle szczelnie pokrywającej każdy milimetr dachu i bagaży.
Kolekcjonowanie pasażerów, mozolne niczym zdobywanie medali na olimpiadzie. Trwało i trwało, ale w końcu zostało ostatnie miejsce i dla wszystkich stało się jasne, że byliśmy bardzo bliscy końcowego sukcesu.
Ostatnim pasażerem okazała się mała dziewczynka, która miała może osiem lat, albo nawet tyle nie. Na naszego „bochenka” czekała co prawda z mamą, ale podróż miała już odbyć sama. Jechała zapewne do dziadków na wakacje. Tym niemniej zdumniała nas ta sytuacja, ponieważ przed nami rysowała się bardzo długa podróż. Dziecko to miało jechać z gronem całkiem sobie obcych ludzi. Dla większości z nas sytuacja ta wydałaby się całkowicie nie do zaakceptowania w naszym zachodnim postrzeganiu świata. Na olbrzymich obszarach Syberii to nie tyle kwestia akceptacji, czy też jej braku, a raczej adaptacji do świata gdzie horyzont nigdy się nie kończy. I na pewno nie była to pierwsza podróż dla tej dziewczynki.
Pożegnała się z mamą bez nadmiernych czułości. Zapakowała do samochodu swój plecaczek i siatkę z jedzeniem, zajęła już ostatnie wolne miejsce i w tym momencie rozpoczęła się prawdziwa podróż. Wyruszyliśmy w kierunku promu, który miał nas przetransportować przez Lenę. Opuszczenie Jakucka ostatecznie trwało dłużej niż start promu Columbia z półwyspu Canaveral. Tym niemniej zwiedzanie Jakucji marszrutką czas było zacząć.
Dodaj komentarz